|
Buy art
Exhibitions
News in
About the Artist
Certificates & Techniques
Contact / special
commissions |
|
"DEFORM: Fantasmagorie
Rzeczywistości"
autor: Sobiesław Książek |
|
|
 |
|
|
|
Opis wystawy
„DEFORM: Fantasmagorie Rzeczywistości” to wystawa, która przenosi
widza w przestrzeń balansującą pomiędzy snem a koszmarem, pomiędzy
cielesnością a metaforą. To cykl pięćdziesięciu grafik, w których
człowiek – pozornie rozpoznawalny – zostaje zdeformowany, scalony z
obcymi elementami, zanurzony w fantasmagorycznych wizjach i
surrealistycznych symbolach.
Ekspresyjna kreska, kontrast czerni i bieli oraz pojedyncze akcenty
barwne budują świat, w którym ciało staje się areną przemiany. Z
czaszek wyrastają róże i płomienie, z ramion skrzydła i korzenie,
głowy zmieniają się w maski zwierząt, mechanizmy, klatki i wieże.
Każda z postaci nosi w sobie zapis lęków, pragnień i pytań, których
nie można wyrazić słowami.
„Fantasmagorie Rzeczywistości” są refleksją nad kruchością ludzkiej
egzystencji i nad możliwością przeobrażeń, jakie zachodzą w ciele i
świadomości. To wystawa o deformacji jako języku sztuki –
deformacji, która nie niszczy, lecz odsłania głębsze warstwy
znaczeń.
Każdej grafice towarzyszy poetycki komentarz – 20-wersowy poemat,
będący interpretacją i zarazem oddechem obrazu. Tekst i obraz tworzą
nierozerwalną całość, uzupełniając się i prowadząc widza w stronę
własnych skojarzeń, refleksji i emocji.
Wystawa buduje opowieść – od wstępu, w którym otwierają się drzwi do
świata snu i deformacji, poprzez kolejne wizje, aż po epilog, w
którym cisza staje się domknięciem podróży. To podróż w głąb mroku i
światła, w stronę granicy pomiędzy tym, co materialne i tym, co
duchowe.
„DEFORM: Fantasmagorie Rzeczywistości” to nie tylko zbiór obrazów –
to doświadczenie, które dotyka ciała i umysłu, pozostawiając w widzu
ślad niczym echo własnego snu. |
|
|
|
„DEFORM: Fantasmagorie
Rzeczywistości” — Wstęp
Wejdź w przestrzeń, gdzie obraz
jest snem,
a sen rozkwita koszmarem piękna.
Tu ciało pęka i zmienia znaczenia,
a dusza zakłada maski milczenia.
Skrzydła motyli wyrastają z kości,
róże zakwitają w pustych oczodołach,
płomień spala, lecz nie daje ciepła,
a woda więzi w akwarium myśli.
Człowiek staje się hybrydą zwierząt,
ośmiornica zakłada mu twarz,
żaba pełznie po martwej piersi,
koń niesie zegar jak serce.
Maszyna zespala się z ciałem,
mechaniczne ramiona obejmują pustkę,
gogle zakrywają spojrzenie,
a ciernie wyrastają z kręgosłupa.
Tu nic nie jest jednoznaczne.
Twarz staje się maską,
maska — twarzą,
a pustka nowym początkiem.
Każda praca to modlitwa i krzyk,
pieśń życia i echo śmierci,
hymn rozpaczy i ekstazy,
anatomia człowieczego lęku.
Domy unoszą się na balonach,
wieże rosną z ramion,
klatki więżą myśli,
a korzenie przebijają czaszki.
To świat groteski i sacrum,
ironii i powagi,
ciszy i wrzasku,
splecionych w jedną symfonię.
Patrząc w te obrazy,
patrzysz w siebie.
Widzisz własne pęknięcia,
własne klatki i własne skrzydła.
To podróż bez mapy,
labirynt ciała i snu,
pejzaż świadomości,
pejzaż nieistnienia.
Tu każda róża jest grobem,
a każdy motyl — duszą,
każdy płomień — pytaniem,
a każde pęknięcie — śladem.
„Fantasmagorie” to lustra,
w których odbijasz się nagi,
bez masek, bez złudzeń,
w surowej prawdzie deformacji.
Nie szukaj tu realizmu,
szukaj szeptu snu,
w którym wszystko jest prawdziwsze
niż w świetle dnia.
To wystawa, która nie kończy się ścianą,
lecz otwiera przejście w głąb.
To język, którego alfabetem
są twoje własne lęki.
„DEFORM” nie jest stylem,
lecz wyznaniem.
Jest oknem w ciemność,
w której rodzi się światło. |
|
|
|
 |
|
|
|
„Metamorfoza w Cieniu”
Ciało utkane z cieni, jakby z pyłu
wspomnień,
na ramionach rośnie skrzydło pół snu, pół złudzenia.
Delikatny róż pęka wśród czerni rozpaczy,
jak ślad nadziei, który nie daje się zdusić.
Twarz odwrócona w stronę ciszy,
milczenie staje się ostatnim słowem,
a profil tnie powietrze jak ostrze
zostawiając bliznę w świetle dnia.
Jest w niej półczłowiecza
tęsknota,
i półmotyla bezradność lotu,
skrzydła sklejone z popiołu marzeń
dźwigają ją tylko w stronę pustki.
Ale w tej pustce migocze iskra,
barwa subtelna, krucha jak oddech,
która mówi: „jeszcze możesz wzlecieć”,
choć ziemia woła ciężarem ciała.
To obraz kruchej przemiany,
bolesnej metamorfozy niepewności,
gdzie piękno i cierpienie są siostrami,
a człowiek i cień – jednym organizmem. |
|
|
|
 |
|
|
„Serce
w Ramie Ciszy”
Dotyk dłoni zatrzymany na granicy szkła,
jakby chciała wejść w głąb obrazu,
gdzie serce lodowe, spękane,
bije bez dźwięku, tylko światłem.
Ciało pogrążone w cieniu,
zatrzymane w półkroku, w półwestchnieniu,
patrzy w głąb własnej pustki,
której kształt zamknął się w ramie.
To nie portret, lecz zwierciadło,
gdzie pęknięcia prowadzą w głąb ran,
a błękit w środku świeci obco,
jak nadzieja, co nie zna domu.
Czy to jej serce zostało wydarte,
i zawieszone na ścianie w zapomnieniu?
Czy tylko patrzy na echo pragnienia,
którego nigdy nie dotknie?
Milczenie staje się modlitwą,
dotyk – pytaniem o własne istnienie,
a kadr – opowieścią bez słów,
o tym, że miłość może być więzieniem. |
|
|
|
 |
|
|
„Brama
Ślepego Wnętrza”
Zawiązane oczy gaszą światło,
jakby widzenie było przekleństwem.
Pod powiekami zakrwawione sny,
pod skórą echo dawnego życia.
Ciało wyschnięte, popękane,
zatrzymane między pyłem a prochem,
niesie na głowie ceglaną bramę,
która prowadzi donikąd.
Czy to wejście do pustki umysłu,
czy wyjście ku milczącemu niebu?
Czy człowiek staje się budowlą,
która dawno zapomniała fundamentów?
W cegłach ukryty ciężar
przeszłości,
w szmacie na oczach – odmowa widzenia,
w kościach – bezdomność własnego ciała,
które dawno przestało być domem.
To ikona ślepoty i poznania,
gdzie droga wiedzie tylko do wnętrza,
a każda myśl staje się murem,
który więzi i otwiera zarazem. |
|
|
|
 |
|
|
„Oczy,
Które Pochłonęły Światło”
Z mroku wyrasta sylwetka,
niedoskonała, rozdarta linią drżenia.
Twarz pozbawiona spojrzenia,
a jednak patrzy głębiej niż człowiek.
Oczy – dwa martwe księżyce,
jarzą się zimnym ogniem,
jakby zebrały w sobie całą noc
i zapomniały, czym jest dzień.
Rozczochrane włosy są splotem
burzy,
przyklejone do skóry jak czarne korzenie,
a ubranie – błękitne, lecz zgaszone,
jak wspomnienie dzieciństwa pod ruiną.
Milczenie tej postaci to krzyk,
którego nie słychać, lecz czuć w trzewiach,
echo rozpadającej się obecności,
która już dawno przestała być ludzka.
Czy jest ona cieniem własnej
duszy,
czy pustą powłoką noszącą ogień?
To pytanie bez odpowiedzi –
jak wszystkie fantasmagorie pamięci. |
|
|
|
 |
|
|
„Korytarz Pustej Głowy”
Czaszka staje się architekturą,
wydrążoną, jak katedra ciszy.
Wnętrze otwarte – jak wejście w nicość,
gdzie echo chodzi samotnie.
W cieniach kości rodzi się
korytarz,
zbudowany z pyłu i milczenia,
a w nim drobna sylwetka –
obca, lecz zrodzona z tego samego ciała.
To strażnik pamięci czy intruz?
Figura zagubiona w martwym wnętrzu,
która patrzy w bezkres,
jakby szukała resztek duszy.
Twarz pustego giganta nie drga,
skóra zapomniała o cieple życia,
a oczy – dwie czarne studnie,
wciągają w bezdenną ciszę.
To obraz człowieka rozdwojonego:
zewnętrze – szkielet i mur,
wnętrze – labirynt i więzień,
którego nie da się już opuścić.
Bo w każdym z nas stoi ktoś mały,
co gubi się w wielkiej pustce głowy. |
|
|
|
 |
|
|
„Czaszka ze Słońcem”
Szkielet wznosi się jak wypalony posąg,
z ciałem, które dawno opuściło życie.
Puste żebra są klatką dla ciszy,
w której wiatr historii huczy bez końca.
A jednak nad tym kruchym bytem
płonie kula złotego światła,
jakby myśl nie chciała umrzeć,
choć ciało już dawno zniknęło.
To nie głowa, lecz planeta,
która świeci w pustce kości,
jak obietnica innego świata,
który rodzi się w samej śmierci.
Czerń otula postać jak płaszcz,
jedynie złoto przebija ciemność,
symbol kruchości i wieczności,
które spotkały się w jednym miejscu.
Czy to słońce, które pamiętało
ciało,
czy jądro świadomości niegasnącej?
W tej czaszce rodzi się pytanie:
czy śmierć może być światłem? |
|
|
|
 |
|
|
„Głos
Milczącej Ryby”
Ciało kobiety, kruche jak popiół,
unosi na barkach obce stworzenie.
Tam, gdzie winny być usta i oczy,
patrzy zimne szkło rybiego spojrzenia.
Skóra ciała drży w niedopasowaniu,
jakby dusza nie odnalazła formy.
Rybie milczenie ciąży na gardle,
blokuje każdy oddech słowa.
To hybryda ciszy i krzyku,
ciało ludzkie, głowa z głębin,
symbol niemożności wypowiedzenia,
której echo tonie w wodach.
Róż rybiego mięsa pulsuje
jak rana niezagojona na twarzy,
przemieniając postać w znak wygnania,
między światem ziemi a oceanem snu.
Czy to kara za pragnienie
mówienia,
czy nagroda za dar przetrwania?
W tej figurze mieszka pytanie:
czy człowiek potrafi oddychać ciszą? |
|
|
|
 |
|
|
„Maska
Ptakiej Śmierci”
Na twarzy spoczywa dziób pustki,
czaszka ptaka jak korona śmierci.
Oczy wyjedzone przez czas,
patrzą w próżnię, której nie widać.
Ciało wciąż kobiece, kruche,
lecz głowa – relikwiarz rozkładu,
zderza piękno z gniciem,
delikatność z grozą pamięci.
Za nią świeci pomarańczowe słońce,
jakby chciało nadać sens nicości,
rozświetlić kostną maskę,
która wrosła w skórę jak fatum.
Czy to echo dawnych epidemii,
czy symbol tańca życia z końcem?
Czy człowiek i zwierzę,
połączeni w cierpieniu, stają się jednym?
W jej ciszy rośnie krzyk,
którego nikt nie usłyszy.
Bo kiedy zakładasz maskę śmierci,
twoje imię znika w świetle dnia. |
|
|
|
 |
|
|
„Czułki Ciszy”
Na jej głowie wyrastają ramiona morza,
morskie czułki wiją się jak myśli.
Nie są koroną, lecz ciężarem,
który oplata skronie snem głębin.
Oczy zamknięte, jakby w medytacji,
jakby w sobie odnalazła ocean,
w którym krążą stworzenia cienia,
powolne i wieczne jak czas.
Jej twarz spokojna, niemal święta,
choć głowa stała się jaskinią obcości,
gdzie obce życie miesza się z ludzkim,
a cisza oddycha obcym rytmem.
Czy to dar czy przekleństwo?
Mądrość głębin czy więzienie ciała?
Czy można słuchać szeptów ośmiornicy,
nie tracąc samego siebie?
W niej światło i ciemność
spotykają się,
niczym fale bijące o brzeg snu.
A każda macka jest myślą,
której nie da się już wyplątać. |
|
|
|
 |
|
|
„Ślepiec Maszyny”
Na jego głowie żelazna korona,
nie z liści, lecz z trybów i śrub.
Oko zamienione w soczewkę,
patrzy, lecz niczego nie widzi.
Ciało wyniszczone jak sucha
ziemia,
ręce dawno zapomniały dotyku,
a pierś – wydrążona jaskinia,
gdzie serce przestało bić dawno temu.
Za nim krąg światła, jak aureola,
lecz nie świętość, a ironia,
bo maszyna nie zna zbawienia,
zna tylko trwanie i obserwację.
Czy to człowiek stający się
narzędziem,
czy narzędzie, które połknęło człowieka?
W tym spojrzeniu – pustka i zimno,
w tej postaci – pył i rdza.
To ikona przyszłości i ruin,
gdzie mięso ustępuje stali,
a dusza gaśnie powoli,
wpatrzona w wieczny obiektyw. |
|
|
|
 |
|
|
„Płomień w Czaszce”
Szkielet chwieje się w półmroku,
z rękami jak druty cienia.
Kości tańczą w bezdźwięcznej melodii,
a usta rozwarte w pustym śmiechu.
Na czaszce płonie różowy ogień,
nie gorący, lecz zimny jak sen,
unoszący się jak znak ironii,
że życie i śmierć mieszczą się w jednej iskrze.
Płomień nie spala, lecz świeci,
na granicy bycia i braku,
jakby świadomość uwięziona w kości
nie chciała zgodzić się na ciszę.
Ciało – strzęp, echo istnienia,
ale głowa – latarnia bez portu,
która pali się własną nicością,
by przypomnieć, że była kiedyś dusza.
To figura groteskowego światła,
które wciąż igra w popiele,
śmiejąc się z przemijania,
śmiechem pustych zębów. |
|
|
|
 |
|
|
„Ciężar Powolności”
Na jej głowie pełznie ślimak,
jak korona zbudowana z milczenia.
Muszla – spiralny zegar czasu,
odmierzający krople wieczności.
Twarz pochylona w zadumie,
oczy spuszczone ku ziemi,
jakby niosła w sobie spokój i smutek,
którego nikt nie umie nazwać.
Ślimak sunie w rytmie
cierpliwości,
każdy krok to epoka,
a każdy ślad – linia na mapie
niezauważalnej w codzienności.
Czy to ciężar, który uciska,
czy błogosławieństwo zwolnienia?
Czy człowiek i ślimak są jednością
w nauce bycia powoli?
W jej sylwetce – melancholia,
w muszli – echo nieskończoności,
a w spojrzeniu – cicha rezygnacja,
że wszystko i tak wróci do źródła.
Bo w powolności kryje się prawda,
którą szybcy nigdy nie dostrzegą. |
|
|
|
 |
|
|
„Płonący Kręgosłup”
Z jej pleców wyrasta ogień,
nie czerwony, lecz brunatny, jak rdza.
Jest to płomień zranionej materii,
który spala, a jednak nie daje światła.
Ciało pochylone w milczeniu,
jakby niosło własny krzyż,
a twarz – półmaskę, półkość,
pamiętała jeszcze echo życia.
Płonący kręgosłup to korzeń,
który nie zakwita, lecz wypala,
zamieniając ciało w cień,
duszę w dym, a czas w popiół.
Czy ogień jest karą czy
wyzwoleniem?
Czy spala, by oczyścić,
czy płonie, by więzić,
zamieniając mięso w kruchy pył?
W tej sylwetce miesza się rozpacz
i piękno,
bo zniszczenie ma w sobie rytuał,
a ból – własną estetykę.
Tak rodzi się ikona cierpienia,
która sama staje się płomieniem. |
|
|
|
 |
|
|
„Róg i
Otchłań”
Na barkach kobiecego ciała
wyrasta maska potwora.
Rogi zakrzywione ku ciemności,
macki opadają jak języki nocy.
Otwór w centrum – czarna dziura,
która nie patrzy, lecz pożera.
To nie oko, lecz studnia,
w której giną wszystkie imiona.
Ciało pozostaje nagie, kruche,
jakby wciąż chciało być ludzkie,
lecz głowa zdradza przemianę,
która nie ma odwrotu.
Czy to demon narodzony z wnętrza,
czy człowiek, co założył maskę?
Granica rozmywa się w cieniach,
a prawda staje się koszmarem.
Róg i otchłań spotkały się tu,
w jednej formie, jednym kształcie.
Tak rodzi się figura grozy,
która milczy, a jednak krzyczy. |
|
|
|
 |
|
|
„Czaszka z Księżycem”
Z jej głowy wyrasta kula nocy,
pomarańczowy księżyc pełen blizn.
Nie świeci blaskiem, lecz ciężarem,
jakby pamiętał wszystkie groby.
Profil twarzy – półczłowiek,
półkość,
cienista linia rozpadu i trwania.
Oczy wygaszone w pustce,
usta zamknięte na zawsze.
Księżyc nie wznosi się na niebie,
lecz wrasta w czaszkę jak owoc bólu,
symbol nocy zakotwiczonej w ciele,
które już nie należy do życia.
Czy to korona śmierci,
czy pieczęć nieśmiertelności?
Czy noc można nosić w sobie
jak planetę obumarłego światła?
Sylwetka milczy, a jednak mówi:
że człowiek i księżyc są braćmi,
a każdy z nas niesie w głowie
własną, cichą pełnię mroku. |
|
|
|
 |
|
|
„Księżyc i Pustka”
Na jej twarzy spoczywa półksiężyc,
nie jako światło, lecz zasłona.
Zakrywa oczy, odbiera dzień,
a zostawia tylko chłód nocy.
Ciało nagie, naznaczone,
w piersi czarna rana jak otwór w ziemi.
Nie bije tam serce, lecz echo,
które powraca pustką w pustkę.
Księżyc na czole świeci zimno,
jak znak obcego panowania,
symbolem snu, który nie budzi,
i światła, które nie ogrzewa.
Czy to ofiara własnej nocy,
czy prorokini mroku?
Czy pustka w piersi jest bramą,
czy pieczęcią wiecznego braku?
Ona stoi – milczący posąg,
gdzie księżyc i serce to jedno.
A jej sylwetka powtarza pytanie:
czy w nicości też mieszka światło? |
|
|
|
 |
|
|
„Złoty
Dziób Ciszy”
Na jej twarzy spoczywa maska ptaka,
żółta jak słońce, które nie grzeje.
Cień oczu skrywa pustkę,
a dziób wskazuje kierunek milczenia.
Ciało pozostaje nagie, kruche,
pełne ran, lecz jeszcze żywe,
kontrastuje z maską, co błyszczy,
jakby złoto miało ukryć śmierć.
Czy jest lekarzem dawnej zarazy,
czy ofiarą własnych snów?
Czy złoty dziób to ochrona,
czy narzędzie samotności?
Włos rozwiany, ciało nieruchome,
jakby stała się posągiem pamięci,
gdzie piękno i rozpad współistnieją,
a kobiecość przywdziała twarz ptaka.
To figura z pogranicza światła,
gdzie złoto jest trucizną i zbawieniem.
A w ciszy jej nieruchomego profilu
słychać echo wszystkich epidemii. |
|
|
|
 |
|
|
„Fioletowe Oko Niewoli”
Na jej twarzy ciężka soczewka,
metalowa maska z obcym światłem.
W jej środku pulsuje fiolet,
zimny jak oddech zamkniętej gwiazdy.
Łańcuch spina usta milczeniem,
ciąży na szyi jak wyrok,
a nagie plecy niosą piętno
więzienia bez murów.
To spojrzenie w jedną stronę,
bez wyboru, bez odwrotu,
gdzie światło staje się klatką,
a widzenie – karą istnienia.
Ciało wciąż ludzkie, kruche,
lecz głowa już własnością metalu,
i każdy oddech jest cięższy
niż samo trwanie w nicości.
Czy fioletowe oko jest
strażnikiem,
czy jedyną drogą widzenia?
Czy niewola może być lustrem,
w którym człowiek poznaje siebie? |
|
|
|
 |
|
|
„Klatka Głosu”
Na jej głowie żelazna klatka,
gdzie myśli uwięzione rdzewieją.
Zamiast twarzy – tubalny róg,
który nie mówi, lecz krzyczy pustką.
Ciało pozostaje nagie, kruche,
lecz głowa – więzieniem dźwięku,
jakby każde słowo rodziło się w bólu
i gasło, zanim zostało wypowiedziane.
Klatka nie chroni, lecz zamyka,
róg nie daje głosu, lecz odbiera ciszę,
a cisza rozlewa się ciężarem
na całe ciało – wciąż drżące.
To ikona niewoli języka,
gdzie człowiek staje się echem,
którego źródła już nie ma,
a sens ginie w mechanice formy.
Czy krzyk zrodzony w metalu
jeszcze należy do niej samej?
Czy słowa uwięzione w rdzy
mogą odmienić milczenie? |
|
|
|
 |
|
|
„Ciężar Mechanicznego Oddechu”
Na jego plecach tkwi rdzawe serce,
metalowy worek pełen przewodów.
Nie bije, lecz syczy i warczy,
jakby życie było tylko maszyną.
Głowa opleciona słuchawką,
co nie daje muzyki, lecz szum,
a oczy wpatrzone w dal pustą,
gdzie nie ma już horyzontu.
Ciało – kości i skóra,
szkielet trzymany przy istnieniu,
nie dzięki krwi, lecz stalowym rurkom,
które pompują chłód w żyły.
To nie człowiek, lecz hybryda
przetrwania,
więzień własnego oddechu,
który należy do żelaza,
a nie do płuc zniszczonych czasem.
Czy w tej machinie wciąż tkwi
dusza,
czy tylko echo człowieczeństwa?
Czy metalowy ciężar ocala,
czy jedynie odwleka zapomnienie? |
|
|
|
 |
|
|
„Wąż
Milczenia”
Jej ciało otula spirala strachu,
skóra gadzia wije się jak wyrok.
Na ramionach spoczywa paszcza,
z oczu sypią się iskry nocy.
Twarz kobiety pozostaje spokojna,
spływa po niej cień łez,
jakby pogodziła się dawno
z ciężarem tego objęcia.
Wąż ściska, lecz i chroni,
jest więzieniem i płaszczem,
symbolem grozy i opieki,
która boli bardziej niż brak.
Czy to kara za wiedzę,
czy echo pradawnych mitów?
Czy człowiek i gad są jednością,
którą pamięta ziemia?
Z jej ciała wyrasta cisza,
z paszczy – gniew i ostrze kłów.
W tym obrazie spotykają się dwie siły:
uległość i bunt, miłość i śmierć. |
|
|
|
 |
|
|
„Oko
Istnienia”
Na jej szyi nie ma twarzy,
zamiast ust i spojrzenia – jedno oko.
Wielkie, otwarte, nienasycone,
patrzy w świat i w siebie zarazem.
Z jego źrenicy wyrastają
promienie,
jak czułki, jak płomienie świadomości.
To nie słońce, lecz organ czuwania,
który nigdy nie zna snu.
Ciało pozostaje nagie, ludzkie,
ale głowa – czystą percepcją,
która nie zna wstydu ni słów,
jedynie chłód patrzenia.
Czy to bogini wiedzy,
czy więzień własnego widzenia?
Czy spojrzenie tak ogromne
nie staje się klątwą?
W jej postaci – napięcie skrajne,
człowiek zamieniony w czyste oko.
A w tym oku odbite jest pytanie:
czy widzieć znaczy jeszcze być? |
|
|
|
 |
|
|
„Wieża
w Ciele”
Z jej barku wyrasta wieża,
ceglana, strzelista, obca.
Nie głowa ją dźwiga, lecz ciało,
które ledwie pamięta, że żyje.
Żebra – rusztowanie milczenia,
skóra – pergamin popiołu,
a z wnętrza wyrosła architektura,
która mówi o ciężarze pamięci.
Wieża wbija się w niebo,
ale nie ma w niej dzwonów,
tylko echo pustych korytarzy,
gdzie nikt już nie modli się o światło.
Czy ona jest fundamentem świątyni,
czy świątynia pasożytem jej ciała?
Czy wieża jest domem duszy,
czy trumną zbudowaną z cegieł?
W jej profilu – rezygnacja,
w sylwetce – ofiara własnej budowli.
Bo czasem człowiek staje się murem,
a mur – pomnikiem jego ciszy. |
|
|
|
 |
|
|
„Klatka Czaszki”
Na jej głowie – rusztowanie kości,
otwarte niczym więzienie bez krat.
Czaszka nie chroni, lecz odsłania,
jak klatka, w której nie ma już ptaka.
Twarz rozpada się w milczeniu,
usta – cień dawnego głosu,
oczy – dwa wygasłe okna,
które pamiętają, czym było patrzenie.
Wewnątrz, przez szpary szkieletu,
migocze ślad kruchego mięsa,
resztka człowieczeństwa ukryta
wśród krat, które nigdy się nie otworzą.
To figura rozebranej tożsamości,
gdzie forma zwyciężyła treść,
gdzie ciało stało się architekturą,
a dusza – cieniem wewnątrz niej.
Czy ta klatka chroni przed
światem,
czy wystawia wnętrze na widok?
Czy człowiek zamieniony w szkielet
wciąż jest domem dla życia? |
|
|
|
 |
|
|
„Katedra w Myślach”
Jej profil spowity ciszą,
jakby słuchała własnych ruin.
W głowie płonie złota katedra,
witraże światła odbijają mrok.
Ciało milczy, oczy zamknięte,
lecz wewnątrz brzmią dzwony ciszy.
Ściany i wieże wyrastają z umysłu,
niczym modlitwa, co stała się architekturą.
Czy to pamięć dawnych świątyń,
czy halucynacja płonącego miasta?
Czy katedra jest schronieniem duszy,
czy jej więzieniem, pięknym i twardym?
Złoto wewnątrz kontrastuje z
cieniem,
jakby myśl była ogniem i światłem,
które rodzi się z ciemności ciała
i zamienia ją w sacrum.
To obraz, w którym człowiek
staje się świątynią samego siebie,
a ruiny i marzenia mieszają się
w jednej przestrzeni pamięci. |
|
|
|
 |
|
|
„Motyle z Czaszki”
Z jej skroni wyrasta cisza,
z próchniejącej kości – skrzydła.
Motyle, rude jak jesień,
unoszą się z pustki w światło.
Twarz zamknięta, szyte usta,
jakby śmierć zachowała sekret.
Oczy bez dna nie patrzą,
a jednak widzą dalej niż dzień.
Motyle drżą w lekkim locie,
niosą pamięć przemiany,
że nawet w rozpadzie i gniciu
rodzi się coś delikatnego.
To ikona piękna w ruinie,
połączenie prochu i lotu,
gdzie ciało staje się ogrodem
dla skrzydeł nietrwałości.
Czy one unoszą duszę,
czy tylko opuszczają pustą skorupę?
Nie ma odpowiedzi, jest tylko cisza –
i lot motyli nad czaszką. |
|
|
|
 |
|
|
„Kwiat
z Cienia”
Na jej głowie zakwitł błękit,
chmura płatków wśród popiołu.
Nie korona z cierni, lecz z barwy,
która rodzi się wbrew ciemności.
Ciało pozostaje nagie, kruche,
wypisane cieniem i smutkiem,
a jednak z wnętrza rośnie światło,
zamieniając włosy w ogród.
To kontrast: rozpacz i piękno,
brak i narodziny, cisza i pieśń.
Błękitne płatki unoszą się lekko,
jakby nie znały ciężaru ziemi.
Czy to pamięć o wiośnie,
czy wizja, że nawet w ruinie
istnieje przestrzeń dla koloru,
który ocala milczące ciało?
W jej obliczu mieszka melancholia,
w kwiecie – echo nadziei,
a całość powtarza prawdę:
że nawet cień może zakwitnąć. |
|
|
|
 |
|
|
„Sowa
i Kula”
Na szkielecie wyrasta głowa sowy,
mądrość spleciona z rozkładem.
Oczy patrzą w noc bez drżenia,
choć ciało dawno przestało żyć.
W dłoni trzyma złotą kulę,
ciężar wiedzy, symbol planety.
Nie jest to światło, lecz brzemię,
które ciąży bardziej niż życie.
Kości skrzypią w martwym bezruchu,
a jednak spojrzenie pozostaje czujne,
jakby sowa w nim widziała
to, czego człowiek nie chciał znać.
Czy kula to księżyc w więzieniu,
czy serce, które zamieniło się w złoto?
Czy mądrość musi kosztować ciało,
aby stała się wieczna?
To obraz sprzeczności –
ptasie oblicze i ludzki szkielet,
złota pełnia i pustka kości.
Ikona nocy, która nigdy nie zasypia. |
|
|
|
 |
|
|
„Dom
na Skroniach”
Zamknęła oczy jakby spała,
a na jej głowie wyrósł dom.
Nie z marzeń, lecz z kamieni,
nie z ciszy, lecz z ciężaru pamięci.
Mury stoją wplątane we włosy,
okna otwarte w pustkę nieba,
a dachy zakorzeniły się w czaszce,
jakby myśli zamieniły się w architekturę.
Jej twarz spokojna, niemal święta,
choć w ciele drży echo ruiny.
Czy to schronienie duszy,
czy więzienie, którego nie opuści?
Domy bywają miejscem ciepła,
a tu są jedynie chłodem kamienia.
Między nimi milczy kobieta,
niosąca swój ciężar jak koronę.
To obraz człowieka, w którym
każda myśl staje się murem,
a każde wspomnienie – cegłą
w budowli samotności. |
|
|
|
 |
|
|
„Czaszka jako Naczynie”
Jej głowa wydrążona jak misa,
pusta, a jednak pełna znaczeń.
Czoło pęknięte, policzek z kości,
a profil twardy, nieruchomy.
To naczynie z gliny i śmierci,
które czeka na wypełnienie.
Czy spłynie tam woda pamięci,
czy pył, który nic nie pamięta?
Włosy opadają w mroku,
jak czarne nici ciszy.
Za głową krąg światła –
ironia aureoli dla pustki.
Czy człowiek jest tylko naczyniem,
które czas opróżnia i rozbija?
Czy w tej misie można odnaleźć
choć kroplę dawnego sensu?
Milczenie jej twarzy jest
modlitwą,
a pustka – pieśnią bez słów.
Bo ciało staje się garnkiem,
który sam siebie nie napełni. |
|
|
|
 |
|
|
„Klatka nad Czaszką”
Na jej głowie stoi klatka,
lekka, pusta, otwarta na niebo.
Pod nią czaszka – uśmiech śmierci,
kości nagie jak wspomnienie.
Ciało zwisa jak cień popiołu,
włosy spływają strugą czerni,
a w oczodołach śmieje się nicość,
której nie trzeba już zasłaniać.
Klatka nie więzi ptaka,
klatka więzi ideę,
choć teraz jest pusta, krucha,
jakby czekała na duszę.
Czy to symbol wyzwolenia,
czy ironia wolności?
Czy śmierć stała się domem,
czy dom uciekł z ciała?
To ikona pustego istnienia,
gdzie człowiek kończy się cieniem,
a pozostaje tylko klatka –
zbyt lekka, by utrzymać sens. |
|
|
|
 |
|
|
„Koń i
Zegar”
Z ciała człowieka wyrasta końska głowa,
profil silny, a jednak posępny.
W dłoni zaciska kieszonkowy zegar,
jakby czas był jego jedynym sercem.
Żebra wystają jak struny,
na których gra wiatr przemijania.
Skóra – pergamin starości,
włosy – grzywa niespokojnej nocy.
Zegar milczy, lecz wskazówki
biegną,
odmierzają każdy oddech w pustce.
Czy koń niesie czas na grzbiecie,
czy czas pędzi przez niego?
To hybryda biegu i zatrzymania,
zwierzęcy majestat i ludzka marność.
Postać, która mówi bez słów:
że każdy galop kończy się ciszą.
A w dłoni wciąż tyka echo,
którego nie da się zatrzymać.
Koń i człowiek stali się zegarem,
który sam siebie prowadzi do końca. |
|
|
|
 |
|
|
„Ćma
na Plecach”
Postać o czaszce zwierzęcia,
koścista, zgarbiona w półcieniu,
obraca się ku nicości,
z ręką jak pazur nocy.
Na jej plecach spoczywa ćma,
biel skrzydeł kontrastuje z mrokiem.
Delikatna, krucha obecność
na tle rozpadłego ciała.
To obraz spotkania przeciwieństw:
grozy i subtelności,
śmierci i lotu,
pustki i chwilowego światła.
Czy ćma niesie nadzieję,
czy jest tylko cieniem marzenia?
Czy osiada na nim jak znak ocalenia,
czy jak ironia kruchego piękna?
Postać trwa w swoim rozpadzie,
lecz ćma drży jak modlitwa.
To przypomnienie, że nawet w grobie
może usiąść oddech światła. |
|
|
|
 |
|
|
„Żaba
i Czaszka”
Na jej barkach spoczywa czaszka płaza,
turkusowa, wydrążona jak maska.
Oczy – dwa puste otwory,
które patrzą w nicość z zimną obojętnością.
Na piersi pełza żywa żaba,
jej skóra błyszczy mokrym światłem.
Patrzy w górę, ku pustej głowie,
jakby rozmawiała z dawnym sobą.
Ciało kobiety – nagie, kruche,
łącznik między kością a życiem,
między śmiercią a pulsującą wilgocią,
która jeszcze zna rytm ziemi.
To duet zrodzony z kontrastu:
żywe i martwe splecione w jedno,
dialog ciszy z oddechem,
którego nikt nie słyszy.
Czy żaba ocala pamięć,
czy tylko kpi z pustej maski?
Czy życie w małej formie
jest silniejsze niż wielka śmierć?
W tej postaci tkwi pytanie:
co zostaje, gdy ciało znika –
życie w innej skórze,
czy tylko echo przemiany? |
|
|
|
 |
|
|
„Niebieski Płomień”
Jej oczodół stał się kominem,
z którego wyrasta ogień.
Nie czerwony, lecz niebieski,
zimny jak światło innego świata.
Ciało przeżarte cieniem,
żebra wystają jak struny śmierci,
a dłoń spoczywa na piersi,
jakby wciąż szukała serca.
Płomień nie spala, lecz tańczy,
unosi się ponad kością,
jak dusza wyrwana z ciała,
która nie zna granic materii.
Czy to znak zagłady,
czy ślad transcendencji?
Czy płomień mówi o pustce,
czy o wiecznym trwaniu?
W jej obliczu miesza się rozpacz i
spokój,
w płomieniu – nadzieja i koniec.
Bo nawet w ruinie ciała
może rozbłysnąć światło. |
|
|
|
 |
|
|
„Gniazdo Czaszek”
Na jej głowie piętrzą się czaszki,
niczym korona śmierci, ciężka i zimna.
Z oczodołów wyrastają macki,
błękitne jak jad oceanu.
Ciało pozostaje kobiece, nagie,
ale skóra popękana jak ziemia w suszy.
Z wnętrza wychodzi ciemność,
która karmi się ciszą i gniciem.
To nie twarz, lecz gniazdo ruin,
w którym każdy oddech staje się echem.
Czaszki – wspomnienia tych, co odeszli,
teraz splecione z jej własnym losem.
Macki wiją się w powietrzu,
jak myśli, których nie można uciszyć.
Dotykają przestrzeni i zatrzymują ją,
jakby świat miał stać się więzieniem.
Czy to potwór zrodzony z ciała,
czy ciało zrodzone z potwora?
Granica dawno pękła,
a pozostał tylko obraz grozy.
To ikona śmierci żywej,
która oddycha obcym językiem,
niosąc w sobie sprzeczność:
piękno skóry i gniazdo kości. |
|
|
|
 |
|
|
„Ślepy
Motyl”
Szkielet o twarzy owiniętej w bandaże,
pozbawiony spojrzenia, pozbawiony dnia.
A jednak z pleców wyrastają skrzydła,
pomarańczowe jak jesienny zachód.
Ciało wycieńczone, kości jak
pręty,
klatka piersiowa otwarta na ciszę.
W cieniu dłoni – gest niedokończony,
jakby chciało jeszcze dotknąć świata.
Skrzydła są piękne, lecz
bezużyteczne,
unoszą marzenie, nie unoszą ciała.
Zamknięte oczy nie ujrzą lotu,
choć powietrze czeka na trzepot.
To symbol sprzeczności –
rozpad i nadzieja splecione w jedno.
Śmierć i piękno mieszkają tu razem,
niezależne, a jednak nierozłączne.
Czy ślepy motyl poleci w niebo,
czy spadnie w dół jak kamień?
Czy skrzydła znaczą wolność,
czy tylko dekorację nicości?
Tak trwa figura cicha,
niosąca w kościach złudzenie.
Że nawet ślepiec marzy o locie,
choć nie zna kierunku światła. |
|
|
|
 |
|
|
„Akwarium Myśli”
Na szczycie czaszki unosi się kula,
szklane naczynie pełne ciszy.
W jej wnętrzu pływa ryba,
samotna jak myśl bez słów.
Ciało – szkieletem zapisane,
żebra jak struny martwego instrumentu,
skóra zgaszona w cieniu,
usta zaschnięte od wieczności.
Ryba porusza się bez dźwięku,
zatacza kręgi w granicach czaszki.
To ocean zamknięty w głowie,
mikrokosmos duszy więzionej.
Czy ona oddycha w człowieku,
czy człowiek w niej dawno utonął?
Czy to pamięć ostatniego życia,
czy wizja, która nigdy nie była realna?
W tej postaci spotyka się
paradoks:
pustka i nurt, kość i woda.
Akwarium myśli pulsuje światłem,
choć ciało już dawno zgasło. |
|
|
|
 |
|
|
„Spirala i Motyl”
Na jej skroni zakręcił się róg,
spirala złota, ciężka jak czas.
Nie jest ozdobą, lecz znakiem,
że myśli krążą w nieskończoności.
Na piersi usiadł motyl,
jego skrzydła drżą delikatnie.
Żółty jak promień w ciemności,
lekki jak ostatni oddech dnia.
Dwie siły splatają się w niej:
ciężar spirali i lekkość skrzydeł,
wieczność i chwila,
kamień i pyłek.
Czy róg przykuwa do ziemi,
a motyl wskazuje drogę ku górze?
Czy spirala zamyka w sobie ból,
a skrzydła otwierają bramę wolności?
W jej spojrzeniu – melancholia,
w symbolach – dwie prawdy świata.
Że życie to wieczny ciężar,
ale i ulotność, co pragnie wzlecieć. |
|
|
|
 |
|
|
„Korzeń w Czaszce”
Na jej głowie skorupa złota,
pęknięta gwoździem milczenia.
Z rany wyrasta gałąź sucha,
jakby myśl zamieniła się w drzewo.
Twarz opuszczona w cień,
oczy zamknięte przed światem,
usta zaciśnięte jak pieczęć,
której nikt nie odczyta.
Korzeń przebija czaszkę,
rozsadza kruche granice,
niosąc w sobie pamięć ziemi,
co zawsze odzyskuje ciało.
Czy złoto głowy jest koroną,
czy przekleństwem ciężaru?
Czy gałąź zwiastuje życie,
czy tylko martwy ornament?
W niej spotyka się ból i sacrum,
piękno rozpadu i transcendencja.
Bo nawet w pęknięciu materii
wyrasta coś, co trwa dalej. |
|
|
|
 |
|
|
„Rogi
i Opaska”
Na jej głowie wyrastają rogi,
ciemne jak cień pradawnych mitów.
Na oczach spoczywa turkusowa opaska,
która odbiera światło i kierunek.
Ciało – nagie, lecz pełne
napięcia,
profil twardy, a zarazem kruchy.
Nie widzi, a jednak przeczuwa,
jakby w ciemności kryła się prawda.
Rogi są znakiem siły i
przekleństwa,
koroną, która rani skronie.
Opaska – symbolem niewiedzy,
która każe ufać wewnętrznemu ogniu.
Czy to demon ukryty w kobiecie,
czy kobieta ukryta w demonie?
Granica rozmywa się powoli,
w ciszy, gdzie spojrzenie nie istnieje.
To figura ślepego panowania,
gdzie władza spotyka niewiedzę,
a piękno miesza się z grozą,
która nie pyta o zgodę. |
|
|
|
 |
|
|
„Róża
w Czaszce”
Na miejscu twarzy zakwitła róża,
ognista, ciężka, pełna płatków.
Nie oczy, nie usta, lecz kwiat,
który zastąpił całą tożsamość.
Ciało – szkieletem napięte,
żebra skrzypią jak martwe struny,
dłoń uniesiona w półgeście,
jakby chciała dotknąć własnego braku.
Róża promieniuje w mroku,
jej płatki czerwienią się ogniem.
To piękno rodzące się w rozpadzie,
delikatność zakorzeniona w śmierci.
Czy kwiat jest zwycięstwem życia,
czy ironią istnienia?
Czy jest maską rozkładu,
czy ostatnią formą światła?
Postać trwa, cicha i bezimienna,
niosąc w piersi echo pustki.
Bo czasem twarz staje się ogrodem,
a ogród – symbolem grobu. |
|
|
|
 |
|
|
„Czerwony Horyzont”
Na jej głowie spoczywa kula,
płonąca barwą czerwonej ciszy.
Nie włosy, nie korona,
lecz zamknięty glob ognia.
Oczy zakryte, twarz w półmroku,
usta – granica niewypowiedzianych słów.
Ciało pozostaje kruche, nagie,
a jednak unosi ciężar planety.
Czerwony horyzont pulsuje,
jakby był sercem wyniesionym ku górze.
To światło i zagrożenie,
piękno i brzemię w jednym.
Czy to owoc gniewu,
czy płód przyszłego świata?
Czy spala, czy chroni,
czy tylko zamyka w sobie pamięć?
W jej sylwetce miesza się
bezradność
i majestat niewypowiedzianej prawdy.
Bo czasem człowiek staje się niebem,
a niebo – ciężarem człowieka. |
|
|
|
 |
|
|
„Skrzydła Ciszy”
Na jej czaszce wyrastają skrzydła,
błękitne jak zimne niebo o świcie.
Nie są koroną, nie są ozdobą,
lecz dziwnym znakiem przejścia.
Ciało wycieńczone, żebra napięte,
skóra cieniem przylega do kości.
Oczodoły patrzą pustką,
gdzie spojrzenie dawno wygasło.
Skrzydła drżą lekko,
jakby gotowe do lotu,
choć ciało nie uniesie się nigdy,
związane ciężarem ziemi.
To obraz sprzeczności –
śmierci i lekkości splecionych,
pustki i delikatności,
grozy i nadziei.
Czy skrzydła unoszą duszę,
czy tylko zdobią ruinę?
Czy to początek lotu,
czy ostatnia maskarada kości?
W niej milczy pytanie o granice:
czy śmierć może stać się motylem,
czy motyl – jedynie cieniem śmierci? |
|
|
|
 |
|
|
„Schody w Głowie”
Na jej skroni wyrasta klatka schodowa,
kamienne stopnie prowadzą w górę.
Kończą się w ciemnym progu,
w drzwiach, których nikt nie otwiera.
Twarz kobiety spokojna,
oczy spuszczone ku ziemi,
jakby nie chciała wiedzieć,
dokąd prowadzi ta droga.
Schody są ciężarem i obietnicą,
każdy stopień – myślą niedopowiedzianą,
każda szczelina – milczeniem,
które rośnie w cichym wnętrzu.
Czy to wyjście z głowy,
czy wejście w jej otchłań?
Czy prowadzą ku światłu,
czy w głąb niekończącej się nocy?
W jej sylwetce miesza się spokój i
trwoga,
jakby już znała odpowiedź.
Bo każdy z nas nosi w sobie schody,
które kończą się w ciemnym progu. |
|
|
|
 |
|
|
„Głowa
Ośmiornicy”
Z wody wynurza się ciało kobiety,
lecz jej twarz przykrywa ocean.
Na miejscu rysów – głowa ośmiornicy,
z mackami wijącymi się w powietrzu.
Włosy mieszają się z ramionami,
woda odbija ich ciężki taniec,
a oczy stworzenia patrzą w dal,
zimne, nieprzeniknione, głębinowe.
Czy to jeszcze człowiek,
czy już dziecko morza?
Czy ciało zostało połknięte przez obce,
czy sama oddała się głębinie?
Macki obejmują ją jak myśli,
których nie sposób zatrzymać,
jak sny, które wciągają w otchłań,
gdzie granica jaźni znika.
To figura zanurzonej tożsamości,
gdzie człowiek i ocean są jednym,
a woda – lustrem przemiany,
w którym odbija się nasz strach. |
|
|
|
 |
|
|
„Gogle
i Ciernie”
Jego twarz zasłaniają gogle,
grube szkła, które odcinają świat.
Nie oczy widzą, lecz mechanizm,
który więzi spojrzenie w ciemności.
Z pleców wyrastają ciernie,
ostre jak pytania bez odpowiedzi.
To kręgosłup bólu na zewnątrz,
manifestacja wnętrza w ciele.
Skóra jest cieniem popiołu,
ramiona – żelaznymi gałęziami,
a sylwetka pochylona w smutku,
jakby dźwigała cały ciężar nocy.
Czy gogle chronią go przed
światem,
czy tylko zamykają w więzieniu wizji?
Czy ciernie są obroną,
czy karą samemu sobie zadawaną?
To obraz samotnego świadka,
który patrzy, ale nie widzi,
który oddycha, ale nie żyje,
uwięziony między mechaniką a cierpieniem. |
|
|
|
 |
|
|
„Dynia
i Kości”
Na szkielecie spoczywa dynia,
turkusowa, dziwna, obca.
Z otworów patrzą czarne oczodoły,
z uśmiechu zieje pustka śmierci.
Żebra sterczą jak organy ciszy,
ramiona – cieniem bez życia.
A jednak twarz zdaje się drwić,
jakby znała sekret przemijania.
Dynia nie jest owocem ziemi,
lecz maską nałożoną na czaszkę.
Symbolem groteski i żartu,
który miesza się z grozą.
Czy to karnawał umarłych,
czy ironia życia po końcu?
Czy śmierć przywdziała owoc,
by zatańczyć jeszcze raz w świetle?
Postać trwa między śmiechem i
rozkładem,
między żartem i nicością.
Bo nawet w kościach rodzi się maska,
a maska – ostatnie złudzenie człowieka. |
|
|
|
 |
|
|
„Dom
na Balonie”
Obok nagiego, wychudzonego ciała
unosi się balon z przymocowanym domem.
Pomarańczowa czasza pulsuje w mroku,
a w dole stoi człowiek – bez dachu, bez schronienia.
Jego twarz to mapa rezygnacji,
oczy spuszczone, jakby śnił na jawie.
Ciało – pergamin kości,
szata – tylko cień dawnego istnienia.
Dom odpływa w górę,
jakby uciekał z jego serca.
To symbol marzenia, które się odrywa,
nie pytając, kto zostaje na ziemi.
Balon unosi ciężar wspomnień,
kiedy człowiek tonie w bezruchu.
Czy dom wróci, czy zniknie w chmurach?
Czy jest nadzieją, czy ucieczką?
To spotkanie niemożliwe:
lekkość marzenia i ciężar ciała,
lot w górę i upadek w dół,
światło barwy i cień skóry.
Bo czasem dom nie stoi w ziemi,
lecz odlatuje, by nas opuścić.
A człowiek zostaje w próżni,
ze spojrzeniem wbitym w siebie. |
|
|
|
 |
|
|
„Ramiona i Macki”
Na miejscu rąk – metaliczne protezy,
zimne, mechaniczne, bez krwi.
Na miejscu głowy – macki ośmiornicy,
giętkie, żywe, złociste.
Ciało wciąż ludzkie, kruche,
nagie w swoim bezbronnych liniach.
A jednak przemienione w hybrydę,
gdzie natura ściera się z maszyną.
Macki wznoszą się ku górze,
jak rogi, jak chorągwie potwora.
Ręce – narzędzia, nie gesty,
zamiast dotyku – chłód mechaniki.
Czy to przyszłość, w której ciało
staje się laboratorium sprzeczności?
Czy narodziny nowego bytu,
który nie zna granic ani imienia?
W niej spotykają się trzy światy:
człowieka, maszyny i morskiej głębi.
Żaden nie zwycięża, żaden nie ginie,
wszyscy stapiają się w jedno ciało.
To ikona epoki przejścia,
gdzie mięso i metal mówią razem,
a macki tańczą nad pustką,
niosąc hymn obcej przyszłości. |
|
|
„Epilog Fantasmagorii”
Opuszczasz salę pełną masek i
cieni,
gdzie ciało stało się pejzażem snu.
Za tobą milkną zdeformowane twarze,
przed tobą otwiera się cisza.
Widziałeś skrzydła rosnące z
kości,
róże wyrastające w pustych oczach,
płomienie, które spalały milczenie,
i wodę, która więziła myśl.
Spotkałeś hybrydy ze snu i
koszmaru,
człowieka splecionego z maszyną,
bestie o ludzkich piersiach,
ludzi o głowach zwierząt.
Każdy obraz był pytaniem,
każdy wiersz — odpowiedzią bez końca.
Czy jesteśmy ciałem, czy maską,
czy cieniem, czy ogniem?
„Fantasmagorie” nie są końcem,
lecz początkiem innego widzenia.
Bo w ich deformacjach
rodzi się prawda ukryta w nas.
Patrzysz w mrok — a on patrzy w
ciebie,
patrzysz w pustkę — a ona oddycha.
Śmierć i życie podają sobie dłonie,
skrzydła motyli trzepoczą w ciemności.
I zostajesz sam —
ale nie pusty.
Bo wszystkie obrazy zostają w tobie,
jak echo, jak modlitwa, jak rana. |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
 |